piątek, 18 listopada 2016

21 listopada DZień Życzliwości i Pozdrowień

Kilka dni temu zamieściłam na blogu plan obchodów Tygodnia Życzliwości w naszej szkole,
obchodzimy go już  któryś z rzędu przykro przyznać ale straciłam rachubę . Początki obchodów tego dna były skromne i jednodniowe . Od kilku lat ma on formę projektu szkolnego - zaangażowani w jego obchody są wszyscy członkowie szkoły .Piszę o tym ponieważ mam cichą nadzieję , że pewnego pięknego dnia dołączą do nas rodzice - może na początek w tym tygodniu , jakiś mały żółty akcent na ubraniu gdy Będziecie Kochani przychodzić po pociechy , potem może coś więcej ...
Serdecznie zapraszamy do kontaktu z nami z Samorządem Uczniowskim z pedagogiem szkolnym , wspólnie zawsze można więcej .



21 listopada, na całym świecie, obchodzony jest World hello day.
Uchwalone w roku 1973 w Stanach Zjednoczonych święto było wezwaniem do pokoju, w naszej szkole  obchodzimy je od pod nazwą Dzień Życzliwości, propagując wartości takie jak: wzajemny szacunek, tolerancja, chęć niesienia pomocy i  działania na rzecz innych, w tym roku czytanie książek .
Hello, uśmiechnij się! Wzmocnij jasną stronę świata! Dołącz do szkolnego  grona entuzjastów, którzy dbają o lepsze jutro! Zapraszamy 

Szkoła w Libidzy miejscem dla życzliwych! Dołącz do nas
W tym roku hasło DZIEŃ ŻYCZLIWOŚCI DLA KSIĄŻKI . Namawiamy do wzajemnego szacunku, uśmiechu i dobrej zabawy, która zawsze wsparta jest wszechobecną życzliwością. Ważne są drobne gesty, jak podanie ręki potrzebującemu, ustąpienie miejsca w autobusie, bezinteresowny uśmiech do ludzi na ulicy, zaparzenie komuś kawy, pomoc w nauce. Codzienne gesty, które tak niewiele kosztują, a tworzą wokół nas wyjątkową atmosferę.



Zakończę ten opis i chciałabym wam przedstawić piękną bajkę o Życzliwku oraz wiersz .Znalazłam je na fb miasta Wrocławia , w którym każdego roku bardzo hucznie obchodzą Dzień Życzliwości



Jak krasnal Życzliwek wyruszył w świat

Dawno, dawno temu, kiedy Wrocław był jeszcze małym miasteczkiem, na jednej z odrzańskich wysp w małej chatce ubogiego rybaka przyszło na świat dziecko. Chłopczyk był tak malutki, że ledwie było go widać w kołysce, a gdy go brano na ręce – mieścił się w dłoni. Rodzice martwili się jego małym wzrostem, ale ile razy zaczynali smutno kiwać głowami nad kołyską synka, ten uśmiechał się szeroko i tak radośnie, że cały smutek i wszystkie zmartwienia natychmiast znikały, jakby ich nigdy nie było.
Lata mijały, chłopiec był coraz starszy, ale od chwili narodzin nie urósł nawet jednego centymetra. Wędrował po mieście i niezauważony przez nikogo przyglądał się jego mieszkańcom. A były to czasy, kiedy ludzie byli surowi, gwałtowni i łatwo wpadali w gniew. Niejednokrotnie więc chłopiec obserwował kłótnie, a nawet bójki, które wybuchały między mieszkańcami Wrocławia. Ponieważ miał miłe i radosne usposobienie, bardzo cierpiał, patrząc na ciągłe swary i nieporozumienia. W końcu uznał, że tak dalej być nie może, a jeśli nie ma nikogo, kto mógłby się tym zająć – on sam spróbuje. I choć był tak mały, że ledwo go było widać, to miał w sobie tyle radości, optymizmu i życzliwości dla całego świata i wszystkich ludzi, że mocno wierzył w to, iż uda mu się odmienić twarde serca mieszkańców miasta.
Następnego dnia, jeszcze zanim słońce zdążyło wysunąć się zza horyzontu, chłopiec wyruszył na wędrówkę po mieście. Ledwie przeszedł przez kładkę, łączącą wyspę (na której mieszkał) z miastem, zobaczył nieopodal na drodze dwoje ludzi, którzy okropnie kłócili się, stojąc przy wozie, z którego wysypały się jabłka. Kobieta krzyczała na męża, że zbyt szybko poganiał konia i dlatego wóz przechylił się na zakręcie, a on wrzeszczał, że to na pewno ona, siedząc na wozie, oparła się o drzwiczki i kiedy wóz skręcał, drzwiczki się otworzyły, a jabłka wysypały. Chłopiec szybkim krokiem zbliżył się do rozwścieczonej pary i uśmiechając się nieśmiało zawołał:
- Dzień dobry! Czy mógłbym wam jakoś pomóc?
Jednak oni tak głośno krzyczeli i tak bardzo zajęci byli udowadnianiem sobie, kto zawinił, że nie usłyszeli powitania ani nawet nie zauważyli maleńkiego chłopca stojącego u ich nóg. On jednak, nie zrażając się ich zachowaniem, zaczął zbierać jabłka i wkładać je z powrotem do koszyków na wozie. W końcu, gdy niemal wszystkie jabłka były już zebrane, małżonkowie spostrzegli ruch wokół wozu i wreszcie zauważyli chłopca, który pracowicie zbierał jabłka. Zamilkli i patrzyli na niego przez chwilę w milczeniu, aż w końcu kobieta zapytała:
- Co robisz, chłopcze?
- Pomagam wam. Przecież te jabłka trzeba pozbierać – odpowiedział chłopiec i uśmiechnął się promiennie. Jego uśmiech był tak zaraźliwy, że małżonkowie po chwili lekkiego wahania spojrzeli na siebie niepewnie, po czym ich wykrzywione złością twarze rozpogodziły się w uśmiechu i szybko zabrali się do zbierania reszty jabłek. Kiedy skończyli, wszyscy byli już w doskonałych humorach. Małżonkowie podziękowali chłopcu i odjechali w dalszą drogę, śmiejąc się i żartując. Chłopiec jeszcze przez chwilę stał na drodze uśmiechając się i machając im na pożegnanie, po czym ruszył dalej w swoją wędrówkę po ulicach miasta.
Nie uszedł jednak daleko, kiedy ujrzał nad brzegiem rzeki płaczącą dziewczynę. Podbiegł do niej i zapytał:
- Co się stało? Dlaczego płaczesz?
- Och,   tak mi smutno – odparła dziewczyna. Jutro moje zaręczyny, a ja zgubiłam korale. Czym się teraz przystroję, żeby wyglądać odświętnie, gdy przyjdzie mój narzeczony?
- Nie martw się, nie płacz. Na pewno coś wymyślimy – powiedział chłopiec i uśmiechnął się. Usiadł obok dziewczyny i myślał przez chwilę, aż w końcu powiedział:
- Mam pomysł. Poczekaj tu na mnie, zaraz wrócę. I pobiegł do pobliskiego lasu.
Nie było go jakiś czas i dziewczyna, która już się uspokoiła i nawet zrobiło jej się trochę wstyd, że tak strasznie płakała z powodu zwykłych korali, chciała już pójść, gdy nagle ujrzała chłopca zbliżającego się od strony lasu i niosącego pełne naręcze jagód jarzębiny.
- Spójrz, jakie ma piękne, czerwone owoce. Zrobimy z nich korale, w których będziesz wyglądała piękniej niż w jakichkolwiek innych – wołał z daleka chłopiec.
Zabrali się raźnie do pracy i po chwili korale były gotowe. Dziewczyna założyła je na szyję i kiedy przejrzała się w rzece rozpromieniła się tak, że aż niebo pojaśniało, a wszystkie ryby, które tamtędy przepływały wychyliły się z wody, żeby zobaczyć to cudowne zjawisko.
- Dziękuję ci, dziękuję! Jesteś taki miły i dobry! I jakie masz dobre pomysły! Przyjdź jutro na moje zaręczyny, będziesz najważniejszym gościem! – zawołała dziewczyna, biegnąc do domu tak szybko, jakby jej skrzydła u ramion wyrosły.
Odtąd każdego dnia chłopiec wychodził rankiem z domu i krążąc po mieście pomagał ludziom, którzy potrzebowali pomocy, pocieszał tych, którzy byli smutni i godził skłóconych. Wkrótce, za sprawą jego promiennego uśmiechu i ciągłej gotowości do niesienia pomocy, mieszkańcy Wrocławia stali się mili, przyjaźni i radośni. Zaczęli sobie pomagać i uśmiechać się do siebie nawet bez powodu, a małego chłopca, któremu to zawdzięczali i którego znali wszyscy w całym mieście nazwali Życzliwkiem, bo przecież nie można było znaleźć lepszego imienia dla kogoś, kto zawsze, dla wszystkich i w każdych okolicznościach miał ciepły uśmiech i niewyczerpane zapasy życzliwości.
I tak mijały lata, życie mieszkańców Wrocławia upływało radośnie i bez konfliktów, a Życzliwek przechadzał się szczęśliwy ulicami miasta i uśmiechał do wszystkich swoim promiennym, ciepłym i zaraźliwym uśmiechem.
Aż pewnego dnia zjawił się we Wrocławiu wędrowiec. Był już bardzo stary, przeszedł niemal cały świat i niejedno widział. Tego jednak co zobaczył w tym mieście, nie widział w najdalszych nawet zakątkach świata. Tutaj wszyscy byli mili, wszyscy się uśmiechali, nawet do obcych, i wszyscy pomagali sobie nawzajem, jakby byli rodziną. Wędrowca tak to zadziwiło, że zaczął wypytywać ludzi, skąd w nich tyle życzliwości, ciepła i chęci niesienia pomocy. Tak poznał historię miasta, niegdyś pełnego swarów i złości, i historię małego chłopca – Życzliwka – dzięki któremu mieszkańcy miasta nauczyli się kochać i szanować nawzajem. Starzec nie chciał uwierzyć, że mógłby to wszystko sprawić jeden mały chłopiec i zapragnął poznać tego niezwykłego chłopca, którego uśmiech sprawił, że odmieniły się serca tylu ludzi. Odnalazł Życzliwka w jego domu na wyspie, a kiedy chłopiec uśmiechnął się na powitanie, starzec poczuł, jak jego serce napełnia się ciepłem i nadzieją, a świat dokoła staje się jaśniejszy i lepszy. Zrozumiał wtedy, że to jest możliwe, że ten chłopiec ma w sobie taką moc, która sprawia, że ludzie stają się lepsi. Zaczęli rozmawiać. Życzliwek był bardzo ciekawy, chciał wiedzieć wszystko o nieznanym mu dalekim świecie. Starzec długo opowiadał o swoich wędrówkach, opowiadał mu o wszystkim co widział, o ludziach, którzy się nienawidzili i robili sobie na złość, o bólu i cierpieniach, jakie musieli znosić, o smutku i braku nadziei w sercach tych, których spotykał. Chłopiec słuchał, a jego piękne oczy, tak zawsze promienne i uśmiechnięte, napełniły się łzami. Kiedy starzec skończył swoją opowieść, Życzliwek długo siedział w milczeniu i o czymś intensywnie myślał, a po jego policzkach płynęły wielkie gorące łzy. W końcu twarz mu się rozpromieniła, a oczy zabłysły jakimś nowym blaskiem – podjął decyzję. Postanowił, że musi wyruszyć w świat i napełnić radością i nadzieją tyle ludzkich serc, ile tylko zdoła. Następnego dnia zerwał w ogrodzie swojej matki piękny żółty słonecznik, żeby w czasie podróży przypominał mu o domu, pożegnał się z rodzicami i wszystkimi mieszkańcami miasta i wyruszył w świat. Od tej pory wędruje po całym świecie i pomaga ludziom, niosąc uśmiech i ucząc życzliwości dla innych. Pamiętajcie, że ilekroć się uśmiechacie, ile razy pomagacie komuś lub kogoś pocieszacie, czynicie to za sprawą małego chłopca, zwanego Życzliwkiem, choć nie zawsze możecie go zobaczyć.
A mieszkańcy Wrocławia ustawili w Rynku figurkę Życzliwka, tak jak go zapamiętali, kiedy się z nimi żegnał – ze słonecznikiem w ręku – żeby już na zawsze przypominał im to czego ich nauczył i co jest w życiu najważniejsze – uśmiech i życzliwość.

Autor: Joanna Rańda









Wiersz o Życzliwku
W wielu miejscach Wrocławia
ich widok Cię rozbawia
odkąd przed wielu laty
pojawiły się skrzaty.
Na tratwach rzeką Odrą,
wówczas czystą i modrą,
wpłynęły i zostały
gdyż Wrocław pokochały.
Do dziś się nam rozmnaża
tych krasnoludków plemię,
gdy co raz je spotykasz
podziwiasz ze wzruszeniem.
Niemało ich na Rynku,
szukasz je tam starannie,
zwłaszcza gdy Twoje kroki
zmierzają ku fontannie.
Radośnie Ciebie wita
ŻYCZLIWEK tam uroczy,
co na przechodniów zwraca
wesołe swoje oczy.
Z uciechy podskakuje,
nóżkami podryguje,
bo on na widok ludzi
życzliwość w sercu czuje.
Dla niego każdy człowiek
to jak serdeczny brat,
w potrzebie chciałby zawsze
nieść pomoc – mały skrzat.
Czasem go ktoś pogłaszcze
po roześmianej buzi,
a dotyk jego główki
przychylność w sercu budzi.
Zdarza się że po bródce
człek jakiś go podrapie,
wtedy mu kilka kropel
wody na dłoń nakapie.
To znak że odtąd szczęście
mu dopisywać będzie,
bo szczere myśli skrzata
podążą za nim wszędzie.
Życzliwek swoje miano
zawdzięcza troskliwości
o to by wrocławianie
wciąż żyli w szczęśliwości.
On w dłoni trzyma z dumą
słonecznikowy kwiat,
bo słońce, miłość, humor
ludziom dać chciałby skrzat.
Autor; Izabela Król




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz